środa, 26 stycznia 2011

Tam, gdzie ryby zimują

Coraz więcej wędkarzy zaczyna obecnie sezon pierwszego stycznia, a kończy 31 grudnia. Nawet podczas srogich zim nad brzegami rzek, kanałów czy jezior (w tym przypadku najczęściej na lodzie) widać charakterystyczne sylwetki naszych kolegów po kiju. Aby jednak zimowe wyprawy kończyły się sukcesem, warto szukać ryb tam, gdzie one są – a wcale nie jest to proste. W zimnej porze roku zmienia się bowiem ich fizjologia, a co za tym idzie – tak istotne elementy zachowania, jak: zajmowane stanowiska, pokarm czy intensywność żerowania. Warto to mieć na uwadze, zanim zarzucimy wędkę w pewnej wydawałoby się „miejscówce”.
Zacznijmy od ryb...a ściślej biorąc, od pewnych aspektów ich biologii, które koniecznie należy wziąć pod uwagę przy ustalaniu taktyki na zimowe wędkowanie. Na każdy żywy organizm działa bardzo wiele różnych czynników zewnętrznych, które mają wpływ na jego funkcjonowanie. Mogą się one wzajemnie znosić bądź też kumulować. Rozpatrywanie ich wszystkich jest najczęściej niemożliwe – i na szczęście nie ma takiej potrzeby. Wystarczy, jeśli będziemy analizować trzy parametry środowiska o podstawowym znaczeniu – temperaturę, natlenienie i dostępność pokarmu.
Jak zapewne wszyscy wiedzą, ryby należą do kręgowców zmiennocieplnych (kiedyś określano je mianem zimnokrwistych, ta nazwa ma obecnie znaczenie jedynie historyczne), których temperatura ciała zmienia się zależnie od temperatury otoczenia. Często można się też zetknąć z terminem „zwierzęta ektotermiczne”. Oznacza to, że ciepło potrzebne do przemian metabolicznych (takich jak trawienie, zapewnianie energii mięśniom itp.) dostarczane jest z zewnątrz (istnieją tu wyjątki, np. tuńczyki wytwarzają część ciepła dzięki pracy mięśni). W dużym uproszczeniu możemy założyć, że im chłodniejsza będzie woda, tym mniej ciepła będzie miał do dyspozycji rybi organizm. W tym miejscu musimy poruszyć jeszcze jeden ważny temat – temperatury optymalnej dla danego gatunku. Większość ryb interesujących polskich wędkarzy jest raczej ciepłolubna (karp, lin, karaś), a przynajmniej preferuje temperatury rzędu 15–18 stopni Celsjusza (szczupak, płoć). Oznacza to, że tempo przemian metabolicznych będzie największe właśnie w tym przedziale termicznym – jeśli woda się ochłodzi lub przegrzeje – zacznie spadać. Ryby zareagują osłabieniem, a nawet zaprzestaniem żerowania. W skrajnych przypadkach może nastąpić ich śnięcie. Istnieją jednak gatunki zimnolubne (np. miętus), które najlepiej czują się w wodach chłodnych. Te będą zimą żerowały bardzo intensywnie, jednak dla jasności obrazu pozostawimy je na uboczu naszych rozważań.
Drugim bardzo ważnym czynnikiem środowiskowym, decydującym o kondycji ryb, jest natlenienie wody. Poszczególne gatunki mają różne wymagania tlenowe – od bardzo wysokich (łososiowate) do niskich (karaś). Jednak niezależnie od wymagań tlenowych – jeśli stężenie tlenu w wodzie spada poniżej optimum, a następnie wartości tolerowanych – następuje najpierw spowolnienie procesów metabolicznych (energia jest zużywana na wzmożoną pracę skrzeli), a następnie śmierć. Nic dziwnego, że w przypadku niedoborów tlenu ryby poszukują miejsc, gdzie jest go więcej. Warto dodać, że natlenienie i temperatura są ze sobą ściśle związane, gdyż tlen rozpuszcza się lepiej w wodzie chłodnej. Czyli – im zimniejszy akwen, tym więcej będzie w nim tlenu (o ile jego dopływ nie zostanie odcięty, np. wskutek powstania tafli lodowej).
No i wreszcie pokarm – zimą wzrasta znaczenie wysokokalorycznych tłuszczów i białek, dlatego nawet gatunki wszystkożerne przechodzą w tym czasie na pokarm zwierzęcy (nie jest to żelazna reguła; jeśli zdecydowanie łatwiej dostępny będzie pokarm roślinny, rybom „nie opłaci się” poszukiwać zwierzęcego). Pamiętajmy przy tym, że wraz ze spadkiem tempa metabolizmu ryby żerują coraz mniej intensywnie i szybko się nasycają – stąd tak trudno trafić na naprawdę intensywne brania.
Reasumując – w chłodnej porze roku ryby przebywać będą tam, gdzie nie będą musiały zużywać energii (spowolniony metabolizm!), będą mogły bez przeszkód przeprowadzać wymianę gazową oraz mieć pod dostatkiem pokarmu zwierzęcego. To rzecz jasna uproszczenie, ale dla wędkarskich celów powinno wystarczyć. Uzbrojeni w wiedzę teoretyczną ruszamy na ryby... no właśnie, w jakie konkretnie miejsca?! Może uda nam się znaleźć...
jeziora, na których nie ma lodu?Załóżmy, że zima jest lekka i przynajmniej na części zbiorników nie wytworzyła się powłoka lodowa. Namierzyliśmy taki akwen, wiemy, że jest rybny. Jakie wybrać stanowisko?
Musimy najpierw rozważyć kwestię głębokości jeziora. Jeśli ma ono przynajmniej 4–5 metrów (mówimy o głębokości średniej), jesienią nastąpiło wymieszanie wody i w całym słupie miała ona wyrównaną temperaturę. W trakcie coraz chłodniejszych dni (i nocy z przymrozkami) strefa powierzchniowa ochłodziła się, a przy dnie panuje stała temperatura ok. +4 stopni Celsjusza. Nigdzie nie brakuje tlenu, zaś pokarm zwierzęcy (bezkręgowce) najłatwiej znaleźć wśród gnijących roślin w strefie litoralu – jednak właśnie tam woda szybko się ochładza.
Jak ryby rozwiązują ten dylemat? Mniejsze osobniki (płocie, krąpie, drobne leszcze i okonie) pozostają w pobliżu podwodnych łąk, często przy szuwarach. W pewnych porach dnia możemy się tam spodziewać większych okoni (przede wszystkim o świcie!) oraz szczupaków. Duże płocie, leszcze i „pasiaki” zarezerwowały już sobie miejsca na większych głębokościach, przy dnie. Ich skuteczne łowienie możliwe jest po namierzeniu lekko mulistych blatów, co najmniej na 6–7 metrach. Po co ten muł? Właśnie w nim kryją się larwy ochotkowatych i rureczniki, można też znaleźć całe kolonie racicznic. W końcu nawet zimą warto od czasu do czasu coś przekąsić...
W bardzo płytkich jeziorach nie występuje (nawet pod lodem) stagnacja zimowa, to znaczy woda oziębia się równo w całym słupie. Póki nie ma lodu, akwen nie jest zagrożony przyduchą. Ryby żerują tam, gdzie mają najwięcej pokarmu, czyli w litoralu. Robią to jednak rzadziej i z mniejszą intensywnością – a więc nie opłaca się nęcić dużymi porcjami, warto stosować małe przynęty zwierzęce itd.
Co się zmieni, jeśli...
na jeziorze pojawi się lód?
Z początku nic. Wszystko, co napisałem w poprzednich akapitach, będzie aktualne przez pierwsze tygodnie zalegania pokrywy lodowej. Problemy zaczną się później i dotkną najpierw płytkich zbiorników. Większość z Państwa domyśla się, co mam na myśli – oczywiście deficyt tlenowy. Im dłużej woda pozostaje odcięta od atmosfery, tym mniej życiodajnego pierwiastka się w niej znajduje. Z czasem może nastąpić nieuniknione – przyducha i śnięcie ryb. Dlatego tak ważne jest, by – zwłaszcza na akwenach płytkich – drążyć jak najwięcej otworów w lodzie, szczególnie przy odwilży, kiedy dłuższy czas pozostaną one niezamarznięte. To naprawdę może uratować życie biologiczne w zbiorniku!
Jeśli akwen jest głębszy i wykształciła się w nim stagnacja zimowa, braki tlenowe dotkną najpierw strefy przydennej. Ryby zmuszone będą ją opuścić (choć mogą okresowo żerować nawet w warunkach beztlenowych) i przenieść się wyżej, w skrajnych przypadkach nawet pod sam lód. Przy tak intensywnej przydusze brania są już bardzo słabe, gdyż ryby pobierają pokarm wyjątkowo rzadko. Istnieją jednak pewne szczególne stanowiska, gdzie możemy liczyć na wędkarski sukces. Mam tu na myśli oparzeliska oraz ujścia rzek.
Na oparzeliska trzeba bardzo uważać, zwłaszcza jeśli nie są widoczne jako strefa odmarzniętej wody. Lód jest tam zdecydowanie cieńszy i łatwo o przymusową kąpiel, jeśli nie o coś gorszego. Jednak jeśli oparzelisko widać z daleka (jest całkowicie odmarznięte), można się pokusić o wędkowanie w jego pobliżu, po starannym sprawdzeniu grubości lodu. To naturalne miejsce gromadzenia się różnych gatunków, które korzystają z obfitości tlenu. Podobnie ma się sprawa z ujściami rzek do jezior (lub wypływami z nich). Im bliżej takiego miejsca, tym więcej ryb – i to dobrze żerujących. Klasycznym przykładem może tu być ujście Wkry Małej do Dąbrowy Małej oraz wypływ Welu z tego samego jeziora. Podlodowcy gromadzą się jedynie w pobliżu tych miejsc – i wiedzą co robią... Jeśli akwen jest przepływowy, to wyczuwalny nurt rzeki także stanowi życiodajne źródło tlenu. Warto jednak pamiętać o bezpieczeństwie – na szlaku przepływającej przez jezioro rzeki lód jest najsłabszy! To samo dotyczy oczywiście jezior zaporowych, gdzie dawne koryto jest w środku zimy najpewniejszym łowiskiem.
W marcu, kiedy lód zaczyna odpuszczać, ryby przenoszą się w pobliże brzegów, gdzie najszybciej dochodzi do natlenienia wody. Zaczynają zajmować stanowiska w pobliżu przyszłych tarlisk i intensywnie żerować. Znakomitymi łowiskami są wtedy odmarznięte fragmenty litoralu i – tak jak w środku zimy – ujścia rzek. Płocie, leszcze i krąpie wciąż pobierają przede wszystkim pokarm zwierzęcy. Zaskakująco szybko – biorąc pod uwagę ich ciepłolubność – ożywiają się liny i karasie, które w wielu rejonach Polski są regularnie łowione już w połowie marca.
Jeziora są łowiskami stosunkowo najłatwiejszymi do zimowego „rozpracowania”. O wiele trudniejsze jest znalezienie dobrych łowisk na...


rzekach małych i średnich.Od razu zaznaczę – nie mam tu na myśli potoków górskich (ich termika i natlenienie są w miarę stałe, zimą zmienia się niewiele, choć ryby unikają bardzo silnych prądów) ani też przymorskich rzek trociowych. O stanowiskach różnych form pstrągów napisano już wiele artykułów, a łowcy ryb łososiowatych są z reguły wybitnymi praktykami. Chciałbym się natomiast zająć typowymi rzekami nizinnymi, które badam od ponad dekady, a jeszcze dłużej odwiedzam z wędką w ręku.
Małe i średnie cieki są zimą łowiskami niezwykle chimerycznymi. W części z nich – zwłaszcza w odcinkach przyujściowych – w ogóle nie ma ryb, gdyż spłynęły do większych rzek. Typowym przykładem może tu być Wkra – poniżej Jońca trudno zimą złowić nawet jelca, gdyż po prostu pływa w Narwi (albo jeszcze gdzie indziej, ale o tym za chwilę). Generalnie ryby rzeczne (głównie z mniejszych cieków) wolą spędzać zimę w wodzie stojącej i jeśli mają do dyspozycji zbiornik zaporowy (nawet najmniejszy) lub starorzecze trwale połączone z nurtem (a także np. port) – wpływają właśnie tam. W starorzeczach spotykamy – już od listopada – tak wydawałoby się „rzeczne” gatunki, jak wspomniany już jelec, kleń, jaź i boleń. Przybywa płoci, leszczy, krąpi i okoni. Jednak starorzecza stanowią wędkarskie eldorado tylko na początku i końcu zimy. Szybko dochodzi tam bowiem do powstania deficytu tlenowego (są to zwykle akweny niezbyt głębokie) i ryby zaczynają żerować bardzo chimerycznie – tak jak w jeziorach. Najlepszymi stanowiskami na starorzeczach stają się wtedy okolice ich połączeń z rzeką macierzystą.
Na niektórych odcinkach mniejszych cieków ryby nie mają jednak dokąd migrować i pozostają w strefie koryta. Co więcej, skupiają się na krótkich odcinkach, co może zaowocować wspaniałą serią brań. Na rzekach takich jak środkowa Wkra lub Rządza (szerokość koryta ok. 10 metrów) czy nawet Jeziorka (koryto o szerokości ok. 5 metrów) płocie i okonie (gatunki dominujące w rybostanie) skupiają się w dwóch typach mikrosiedlisk: wstecznych prądach lub zastoiskach za przeszkodami typu zwalone drzewo itp. (rys. 1) oraz w głębokich rynnach na zakolach (na tzw. łuku wypukłym – rys. 2). Można też skutecznie połowić na wszystkich odcinkach głębszych i wolno płynących, najlepiej nad lekko mulistym dnem. Podstawowym pokarmem ryb karpiowatych w niewielkich i średnich rzekach są zimą larwy owadów (głównie ochotkowatych i chruścików bezdomkowych), rureczniki oraz (rzadziej) drobne małże.
Jednak aby naprawdę połowić, musimy się zmierzyć z potężniejszą przeciwniczką, jaką jest surowa, wtopiona
w śnieżny krajobraz....
duża rzeka nizinna.
Pragnę od razu wyjaśnić, że moje rady dotyczyć będą wyłącznie połowu metodami „normalnymi”, tzn. z brzegu (ew. z łodzi). W żadnym wypadku nie wchodzimy na rzeczny lód, choćby trwały syberyjskie mrozy! Na rzece nigdy nie wykształca się stabilna, bezpieczna tafla – łatwo wpaść w jakąś rozpadlinę, z której nie będzie już wyjścia... Nie polecam nawet łowienia z nawisów lodowych (przekleństwo rzek trociowych) – żadna ryba nie jest warta życia.
A więc zaczynamy – jaka jest najpewniejsza zimowa „miejscówka” na dużej rzece? Nie będzie niespodzianki – głęboka klatka pomiędzy ostrogami, z wodą praktycznie stojącą lub słabym, „kręcącym” nurtem. Takie miejsca są naturalnymi zimowiskami wielu gatunków ryb i można tam przechytrzyć zarówno niewielkie płocie, jak i okazałe leszcze. Chciałbym jednak po raz kolejny przypomnieć o wędkarskiej etyce – łowimy ryby żerujące, a nie zahaczamy je za co popadnie pod pretekstem spinningowego polowania na jazie i klenie! To samo dotyczy łowienia z lodu i stosowania błystki podlodowej (klatka to jedyne rzeczne stanowisko, na którym można łowić z lodu, byle nie zbliżać się zbyt blisko nurtu).
Spokojna woda pomiędzy ostrogami jest rodzajem „miejscówki” typowym dla rzek uregulowanych. Czy miłośnicy odcinków zbliżonych do natury skazani są na ślepą zgadywankę? Nic podobnego – na takich fragmentach też można wskazać siedliska preferowane przez różne gatunki ryb, nawet te prądolubne. Będą to przede wszystkim głębokie, łagodne rynny na zakolach (tak jak przy mniejszych ciekach, tylko z łagodniejszym meandrem). Można tam łowić zarówno na przepływankę, jak i przystawkę oraz pickera, a naszą zdobyczą będą praktycznie wszystkie ryby karpiowate. Podobnie jak na mniejszych rzekach, należy zwrócić szczególną uwagę na struktury w rodzaju zwalonych drzew, stert gałęzi itp. To z kolei „bankówki” okoniowe, a i białe ryby nie gardzą takimi stanowiskami, zwłaszcza gdy woda wyżłobi dość głęboką jamę w sąsiedztwie przeszkody.
Rewelacyjnymi łowiskami mogą okazać się ujścia mniejszych rzek, a nawet niewielkich kanałów. Bywa, że powstaje w tym miejscu głębokie zastoisko (coś na kształt ministarorzecza), do którego mamy swobodny dostęp nie tylko z brzegu, ale i pobliskiej płycizny. To miejsca ukochane przez okonie, a także płocie, krąpie i sapy.
Ostatnim godnym uwagi typem wielkorzecznej „miejscówki” jest kamienista opaska. Większość autorów, doceniając rybność takich miejsc, koncentruje się na miesiącach wiosenno-letnich. Niesłusznie, gdyż – o ile woda przy opasce płynie dość wolno, a głębokość jest znaczna (co najmniej 2–3 metry), nawet w styczniu i lutym można tam z powodzeniem łowić klenie i jazie (te, które nie spłynęły do starorzeczy – z reguły większe okazy).
Należy uczciwie wspomnieć, że w rzekach – znacznie bardziej niż w jeziorach – widoczna jest chimeryczność zimowego żerowania ryb. Tam, gdzie jednego dnia mieliśmy branie za braniem, nazajutrz nie doczekamy się żadnego – i tak może być przez następny tydzień. Cóż, takie są reguły naszego hobby – to ryby dyktują warunki!
Na zakończenie przeglądu zimowych łowisk należy wspomnieć o dwóch typach akwenów, w których nasze szanse na sukces będą naprawdę duże. Pierwszy z nich to...
ciepły kanał lub zbiornik z podgrzaną wodą,
w których łowi się niemal dokładnie tak samo, jak w porach ciepłych. Różnica polega na tym, że marznie wędkarz na brzegu, zaś ryba ma warunki takie jak wiosną czy latem. Ponieważ intensywność jej żerowania zależy od tempa metabolizmu, a ten od temperatury otoczenia, możemy spokojnie liczyć na brania nawet karpi, amurów czy karasi. Nic dziwnego, że wspomniane łowiska cieszą się sporą renomą i są zwykle oblegane. Tutaj można nęcić bez obawy przekarmienia ryb dwoma kulkami i łowić na duże przynęty (choć często lepiej na małe...). Słowem – odrobina lata zimą.
Pozostają jeszcze – niezwykle rzadko zamarzające...
łowiska morskie.Nie chodzi mi tu bynajmniej o otwarty Bałtyk, gdzie z powodzeniem łowi się zimą rekordowe okazy dorszy, ale o nabrzeża, mola i porty. Można tam się „wstrzelić” w doskonale żerujące okonie, płocie czy leszcze (dotyczy to także kanałów przymorskich). Trudno nam jednak będzie odnieść sukces bez konsultacji z miejscowymi specami, którzy wskażą „jedynie słuszne” miejsca oraz przynęty – na wspomnianych akwenach ma to o wiele większe znaczenie niż na zbiornikach słodkowodnych.
Jak widać, zima jest porą wielu wędkarskich możliwości, ale pod jednym warunkiem – trzeba wiedzieć, jak zachowują się ryby w łowisku, które wybraliśmy. Pomoże nam to w skutecznym polowaniu na wybrane gatunki, znacznie zwiększając szanse na sukces. Bo to, czy go odniesiemy, uzależnione jest przede wszystkim od ryb... oraz odrobiny szczęścia. I bardzo dobrze – w końcu o to chodzi w naszym, najpiękniejszym na świecie, hobby...

czwartek, 23 grudnia 2010

Powrót legendy

Kilkanaście lat temu, na początku lat dziewięćdziesiątych, po kilka razy w roku odwiedzałem Jezioro Żarnowieckie. To wielkie, położone blisko morza rynnowo wytopiskowe jezioro przez całe lata było dla mnie synonimem szczupakowego eldorado. Tam właśnie Paweł Piwowarski z Dębek uczył mnie łowić szczupaki na sztuczną muchę. Na początku lat dziewięćdziesiątych złowienie kilku trzy-, czterokilowych sztuk nie przedstawiało specjalnego problemu.
Później o Żarnowcu jakby trochę zapomniałem, bo przez lata szukałem szczupaków w najróżniejszych akwenach Szwecji, Finlandii i Litwy. Z każdym rokiem moja miłość do jeziora nieco przygasała.
O jeziorze nigdy nie zapomniałem. Podczas wizyt nad swą ulubioną pstrągową rzeką – Redą, swoim przyjaciołom zadawałem zawsze to samo pytanie: "Co słychać na Żarnowieckim?". W odpowiedzi słuchałem opowieści o tym, jak to Żarnowiec "poddawał się" sieciom spółki rybackiej. Nadmierne odłowy, trałowanie jeziora "na dwie zmiany" spowodowało, że drapieżniki uciekały ze swych odwiecznych rewirów i przepadały gdzieś w przejrzystych toniach jeziora. Owszem, duże i bardzo duże ryby (120–130 cm szczupaki nigdy nie były tu rzadkością) nawet w trakcie największej rybackiej ekspansji wędkarzom zawsze się przydarzały. Jednak prawdziwe szczupakowe łowy, czyli zacięcie kilku 2–4-kilogramowych szczupaków dziennie (co na początku lat dziewięćdziesiątych na Żarnowcu było normą), odeszły w zapomnienie.
Na szczęście dla wody w 2008 roku jej zarządca z ramienia państwa – RZGW w Gdańsku, w końcu wypowiedział umowę łupieżcom ze znanej w Pomorskiem spółki rybackiej. Skutek był taki, że po zaledwie roku bez sieci żarnowieckie szczupaki i okonie odrodziły się, odzyskując swe dawne rewiry.
Kiedy w tym roku na trociach nad Redą spotkałem Krzyśka Chmielewskiego  z Wejherowa i zadałem mu tradycyjne pytanie, otrzymałem taką oto odpowiedź: "Przyjedź. Pomieszkamy na »Wichrowym wzgórzu«. Połowimy!".
No i przyjechałem do Wejherowa. Zaraz zjawiliśmy się w Lubikowie, gdzie znajduje się "posiadłość" Larego – "Wichrowe wzgórze". Wykupiliśmy jednodniowe licencje (cena 10 zł). Przedtem jeszcze był przegląd sprzętu. Na wodzie znaleźliśmy się koło południa.
Niestety, na jeziorze panował prawdziwy sztorm. Wiał bardzo silny wiatr z północnego zachodu (w porywach szkwały dochodziły do 30 m na sekundę). A jakby atrakcji było mało, co jakiś czas moczył nas zimny, przyniesiony znad Skandynawii deszczyk. Należało się przebić przez fale pod zachodni brzeg, w okolice ujścia Bychowskiej Strugi, na łowiska znane mi znakomicie sprzed około 18 lat. Znajduje się tam porośnięty moczarką i kępami rdestnicy blat głębokości około 4 m. Właśnie ów blat przed laty był i znów jest prawdziwym matecznikiem szczupaków.
Tylko powiedzcie, jak zmusić szczupaki do brania na normalne szczupakowe przynęty, gdy temperatura powietrza w ciągu jednego dnia, a w zasadzie w ciągu kilkunastu godzin, spada z 30 do zaledwie 10 stopni Celsjusza? Na nic zdały się moje fantastycznie pracujące i w normalnych warunkach łowne, bezsterowe jerki "Salmo", "Dorado", "Siudaki". Dużych szczupakowych gum i woblerów także nic nie chciało dotknąć. Dopiero gdy na wędkę założyłem jedynego zawieruszonego w szczupakowym pudełku, 4-centymetrowego czarnego "Horneta", coś zaczęło się dziać.
Najpierw zameldował się 25-centymetrowy okonek, chwilę później wymiarowy 50-centymetrowy szczupaczyna.
Lary łowił na nieduże, jasne kopyta. U niego też pojawiły się nieduże, ale wymiarowe szczupaki. Niestety, siła wiatru była tak wielka, że Ryśkowej łajby w miejscu nie były w stanie utrzymać nawet dwie dość pokaźnych rozmiarów kotwice. W takich warunkach złowienie przeze mnie dwóch szczupaczków i kilku okoni oraz sześciu szczupaków i kilku okoni przez Larego uważam za spory sukces, który zawdzięczam świetnej znajomości jeziora mojego przewodnika.
Jakie więc wnioski możemy wyciągnąć z tego krótkiego wypadu? Pierwszy i najważniejszy – uroczyście oznajmiam, że szczupaki i okonie w Jeziorze Żarnowieckim znowu są i dają się łowić! Z tego, co wiem, od sierpnia 2010 roku gospodarzem jeziora będzie gmina Gniewino, która wygrała na nie przetarg. Mam nadzieję, że znający się na turystyce pan wójt udostępni na rozsądnych zasadach jezioro wędkarzom. Ograniczy chęci pożerania rybiego mięsa, wprowadzając rozsądne wymiary i limity ilościowe (np. 1–2 szczupaki o wymiarze od 55 do 80 cm i 10 okoni od 20 do 35 cm dziennie).

wtorek, 26 października 2010

Korfu - wędkarski raj

Poznałem kawałek świata, w którym dostrzegłem odrobinę prawdziwego raju. Na dodatek wędkarskiego! Bo jak nazwać miejsce, w którym wędkowanie przypomina raczej sprawdzanie wędkarskiego refleksu i zabawę w to, kto pierwszy z atlasem w ręku rozpozna gatunek złowionej ryby? Jak nazwać miejsce, w którym podstawę kuchni stanowią ryby, owoce morza, doskonała oliwa i cudowne w smaku wina? Jeżeli dodamy do tego, że ludzie, których tam poznamy, będą jednymi z bardziej życzliwych ludzi na ziemi, to do określenia "raj" temu miejscu praktycznie niczego nie brakuje.
Miejscem, które chciałbym opisać, jest wyspa na Morzu Jońskim – Korfu. Stolicą wyspy jest miasto Korfu (druga nazwa Kerkyra), w którym znajduje się jedyne lotnisko. Sama wyspa nie jest duża. Obwód to nieco ponad 217 km.
Jednak to, co nas, wędkarzy, interesuje najbardziej, to linia brzegowa. Podobno występuje tu ponad półtora tysiąca zatok i zatoczek oraz tyle samo dziewiczych plaż (w tym wiele dostępnych tylko z morza).
Na Korfu występuje klimat śródziemnomorski z dwiema porami roku: suchą od marca do października oraz deszczową od listopada do lutego. W porze suchej temperatury średnie to ok. 25 stopni, deszcze praktycznie nie padają, ale wilgotność powietrza jest tak przyjazna, że cały dzień wędkowania w korfijskim słońcu nie męczy.
Po kilkugodzinnej rozmowie z pracownikami czegoś w rodzaju "patrolu ochrony przyrody" dowiedziałem się, że wędkowanie nie podlega jakimś specjalnym obostrzeniom, oprócz połowu gatunków chronionych i połowu kuszą na terenie kąpielisk. Nie wolno także przenosić uzbrojonej kuszy oraz nie wolno męczyć złowionych okazów. Poza tym nie ma specjalnych opłat za możliwość wędkowania, nie ma też wyznaczonych pór doby, w których nie można byłoby wędkować.
Łowić możemy praktycznie wszędzie. Z przybrzeżnych skałek, zabudowań portowych, łodzi, statków, a nawet z prywatnych hotelowych plaż. Nikt nie zareaguje inaczej niż uśmiechem i dobrym słowem. Na przykład kiedy wędkowałem w marinie na zachodnim brzegu wyspy, miejscowy rybak, widząc moje próby umieszczenia zestawu pomiędzy łodziami, zaproponował, abym wszedł na pokład jego łodzi i zwiększył zasięg rzutu. Łódź była praktycznie nowa, właściciel pozwolił mi korzystać bezpłatnie z całego jej wyposażenia, łącznie z w.c. i zimnymi napojami! Bardzo dziękuję Ci za to Spirydionie! Tak właśnie na imię miał ów Grek (na marginesie – ok. 60% męskiej części mieszkańców Korfu ma na imię Spirydion od imienia patrona wyspy św. Spirydiona).
Wędkowanie na Korfu można podzielić na trzy rodzaje: wędkowanie z plaży, wędkowanie z zabudowań hydrotechnicznych (mariny, falochrony, pomosty itp.) oraz wędkowanie z łodzi. Osobiścienajwięcej czasu poświęciłem pierwszym dwóm dziedzinom. Z mojego hotelu do plaży, z której mogłem łowić, miałem około 15 m,a byli szczęśliwcy, którzy mogli spokojnie łowić z tarasu swego pokoju. Łowienie z plaży jest podobne do naszego bałtyckiego "surf castingu" z jedną, zasadniczą różnicą – wędek nikt nie stawia tam na podpórkach. Dolnik wędziska cały czas trzyma się w dłoniach i co kilka sekund wykonuje się energiczne "podcięcia", nie wykonując ruchów kołowrotkiem. Zestawy są cały czas napięte, gdyż prądy wody wybierają luz żyłki. Brania są tak zdecydowane, że nie sposób ich przegapić.
Wędziska mają zazwyczaj ok. 4 m długości, z jaskrawymi szczytówkami. Kołowrotki bardzo duże, nawet jak na wędkarstwo morskie. Ważne jest też to, że nie widziałem, aby ktokolwiek stosował plecionki. Nawet w ogromnych morskich "betoniarkach" nawijane są żyłki o średnicy od 0,40 mm do 1 mm. Zawsze w bardzo jaskrawych kolorach. Fakt ten bardzo mnie zaskoczył, ponieważ przejrzystość wody sięga kilkunastu metrów. Jednak rybom to nie przeszkadza.
Zestawy końcowe zbudowane są tak, że kończy je ciężki ołów, zawsze z krętlikiem i agrafką. Przynęty nanizane są zazwyczaj na dwa haki umieszczone na dwóch bocznych trokach. Wielką niespodzianką były dla mnie przynęty. Z plaży łowiono głównie na rybie wnętrzności i pojedyncze odnóża ośmiornic, które nieodpłatnie możemy otrzymać praktycznie w każdej tawernie. Wystarczy zapytać kelnera lub kucharza o "octopus for fish" i otrzymamy porcję przynęty. Jednak znacznie częściej spotkamy specyficznych wędkarzy. Gdy patrzymy na nich z pewnej odległości, mamy wrażenie, że przygotowują sobie orzechową ucztę, rozbijając kamieniem orzechy na deskach z oliwnego drewna. To tylko złudzenie. Wędkarze ci miażdżą wcześniej wyłowione z wody skorupiaki, które możemy znaleźć na każdej ścianie i słupie znajdującym się w wodzie. Skorupiaki te są pozbawiane skorup i nadziewane na haczyk. To najbardziej powszechna przynęta na praktycznie wszystkie gatunki.
Dużo czasu poświęciłem też wędkowaniu z zabudowań portowych. Tu stosowane są zazwyczaj wędki spławikowe, zarówno te wyczynowe, jak i zwykłe odległościówki. Na początku bardzo denerwowało mnie to, że przynęta była widoczna nawet na 6–8 mpod wodą. Nieprzyzwyczajony do takiej przejrzystości, zamiast patrzeć na spławik, polegałem na własnym wzroku, który fałszował obraz brań. Dosyć dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do ignorowania ryb pływających tuż pod moimi nogami i reagowaniem na przytopienie spławika.
Wędkując z zabudowań hydrotechnicznych, musimy nęcić. Zanętę stanowi głównie mleko w proszku, pieczywo, piasek i wszelkie resztki ze skorupiaków i innych owoców morza. Te ostatnie są rozcierane z piaskiem, łączone z pieczywem i mlekiem w proszku i w formie płaskich dysków wrzucane w pobliże spławika, z uwzględnieniem prądów wody. Zanęta taka bardzo mocno smuży. Zapach skorupiaków potęguje efekt wabiący.
A wędkowanie z łodzi? Nawet w stolicy wyspy nie znajdziemy ogłoszeń typu "wędkarskie wyprawy na pełne morze". Jednak wystarczy wejść do jednego ze sklepów ze sprzętem wędkarskim i zapytać, czy właściciel nie płynie dziś na ryby, a od razu któryś z klientów z uśmiechem posłuży nam "pomocą". Można też wyjść na nabrzeże portowe i wprawnym okiem poszukać na łodziach mocowań do wędek przy relingach. Wtedy tylko wystarczy zapytać, czy można popłynąć razem na ryby. Nie warto zaczynać od propozycji zapłaty. Wtedy nikt nas nie zabierze. Zapłacimy po powrocie. Dwadzieścia euro to stanowczo zadowalająca kwota. Zadowala i nas, i naszego armatora.
Naszymi głównymi zdobyczami, które następnie możemy skonsumować, będą nieco kosmicznie wyglądające ryby w kolorze "pomarańczowe fluo", których greckiej nazwy nie sposób powtórzyć, a po angielsku brzmi ona podobnie do "scorpio fish". Często możemy też złowić niewielkie ryby wielkości dużych uklei, które są miejscowym przysmakiem. Rybki te noszą nazwę „"gawros". Małe rybki obtoczone w mące, smażone na głębokim tłuszczu, podawane bez zbędnych dodatków z sokiem z dopiero co zerwanej cytryny – palce liza